Resetuj i przejdź na stronę główną...

16.11.2001: List z Luderitz

Witam!!!

I oto właśnie jestem w Luderitz w południowej Namibii. Mieszkam na kempingu na Shark Island, u wejścia do portu, opodal latarni morskiej. To tylko nazwa - rekinów tak naprawdę nie ma (przynajmniej na samej wyspie).

Właśnie wróciłem z przylądka Diaz, na którym w 1488 roku lądował Bartolomeo Diaz, a na którym dziś pojawiłem się ja, by podziwiać kolonię fok. Od lat jestem ich "fanem", więc niesamowitą radość sprawiło mi obserwowanie, jak wspinają się na skały, przepychają między sobą, baraszkują w wodzie, wyskakując i pryskając, i słuchać, jak się przekomarzają swym dziwnym foczym językiem. Mógłbym tak godzinami… Bardzo malownicza wycieczka - 40 km wzdłuż oceanu.

Przejechałem już ponad 1000 km z Windhuk na południe, mijając po drodze jedynie 3 miasta (a właściwie osady). Ani zdjęcia, ani maile, ani opowieści nie oddadzą natury tego kraju, tej przestrzeni. Za mną już Fish River Canyon i Luderitz. Jutro jadę do opuszczonych kopalni diamentów Kolmanskop, a potem szukać na sawannie zdziczałych koni i do krateru Bukkaros. A potem do Mwiso, Swakopmund i Walvis Bay. Nie będę uprzedzał faktów i opowiadał, co tam mnie czeka, opowiem za to trochę o podróżowaniu po Namibii.

Mam już dwa dni nadwyżki, bo - jak się okazało - to bardzo "lekki" kraj do podróżowania (czego dowodem starsze małżeństwa turystów z Niemiec spotykane w wielu bardziej turystycznie uczęszczanych miejscach), zwłaszcza gdy ma się samochód (w moim przypadku VW Chico 130 PLN za dzień). Drogi pięknie utrzymane, stacje liczne i całodobowe (benzyna 2 PLN za litr).

Ludzie życzliwi i rozsądni. Biali i czarnoskórzy żyją razem w najlepszej harmonii. Wszyscy mówią po angielsku, niemiecku, holendersku oraz Afrikaans. Pytają, czemu tak mało Polaków do nich przyjeżdża, a ja staram się coś odpowiadać. Ale nie bardzo wiem, co. Przestępczości żadnej. Obozować można, gdzie się chce. W budkach telefonicznych wiszą książki telefoniczne. Tanio. Oczywiście jest surowo - i to bardzo! I prowincjonalnie trochę, ale nie aż tak, jak się spodziewałem.

Największym szokiem był dla mnie widok centrum Windhoek - a tam centrum handlowe niczym w dużym mieście niemieckim. Ruchome schody, w podziemiach market spożywczy z rzędem kas i koszykami, ruchome schody, w środku wielka choinka bożonarodzeniowa i złote aniołki, ławeczki, KFC, parking wielopiętrowy, sklep płytowy (nowy Michael Jackson na topie), mnóstwo butików, maszyny do wyciągania maskotek... Niczym przed świętami w Koloni czy Monachium! Surrealizmu nadaje tylko całej scenerii fakt, że większość gości to czarnoskórzy Namibijczycy, a na dworze słońce w zenicie i 30 stopni w cieniu!

Idę do marketu Spar na zakupy i na kemping na Wyspę Rekinią...

Pa!

Luki

Autor relacji przygotował do druku książkę Kazimierza Nowaka Rowerem i pieszo przez czarny ląd.