Resetuj i przejdź na stronę główną...

E-mail 15: „Panda 2000” - ostatni mail z podróży: przystanek Kazachstan!

Witajcie!

W ciągu ostatnich trzech tygodni, które dla Was, śledzących nasze poczynania, były po prostu ciszą w eterze, zmieniło się i zdarzyło wiele. Niestety, nie było sposobności, żeby Was o tym informować. Przemieściliśmy się bowiem o 15 tys. km, a słupek rtęci opadł z blisko 40 do 0°C - z dżungli Laosu w ośnieżone bezkresy Kazachstanu.

Ostatni z naukowych celów naszej wyprawy - park narodowy, w którym żyją słodkowodne delfiny irrawaddy - pozostał niestety poza naszym zasięgiem. Dotarcie na południe Laosu uniemożliwiły nam powodzie szalejące na rzece Mekong, tak więc w stolicy tego egzotycznego kraju - Vientianne - 51. dnia podróży po prostu odwróciliśmy się na pięcie i rozpoczęliśmy odwrót.

Do Chengdu w chińskim Sichuanie zaprowadziły nas znane szlaki, bo trasa powrotna pokrywała się z tą sprzed 2 tygodni. Tam też pożegnaliśmy się z Łukaszem, który postanowił pobyć dłużej w Państwie Środka i wrócić samolotem. Obyło się bez większych niespodzianek. Znajome ulice, hotele, twarze, dworce… Wjechawszy drugi raz do Chin, zrozumieliśmy dopiero, jak bardzo zdążyliśmy już to dziwne państwo polubić. Czuliśmy się znów jak u siebie: pałeczki, znajome smaki, zapachy, dźwięki…

Na trasie Chengdu-Urumqui pobiliśmy nasz rekord przejazdu na siedząco pociągiem najniższej klasy. Twarde i brudne skajowe siedzenia gościły nas przez 65 godzin! W Urumqui uderza niespotykana mozaika kultur i narodowości. Mieszają się wpływy chińskie i rosyjskie, a wszystko to zaprawione jest typowo muzułmańskim klimatem. Z Urumqui dostaliśmy się do przygranicznego miasta Alamaszenko, które - jak mieliśmy się później przekonać - stało się areną nieprzewidzianych przygód.

Dochodziła 19:00, kiedy w doskonałych humorach dziarsko wkroczyliśmy na graniczny terminal. Żegnaliśmy się z Chinami, przed nami roztaczał się dziki i nieznany Kazachstan. Z paszportami w dłoniach zjawiliśmy się w budynku odpraw i czekaliśmy na jakikolwiek znak, wezwanie, kontrolę czy rewizję, czyli procedury, jakich należy oczekiwać na przejściu granicznym. Żaden z wielu kręcących się po hali mundurowych nie okazał nam jednak najmniejszego zainteresowania i tak oto staliśmy, czekając. Po kwadransie okazało się, że między placówkami Chin i Kazachstanu jest kilkukilometrowy pas ziemi i można go pokonać jedynie samochodem lub autobusem. Szczęście nas nie opuszczało. Opodal stał autobus, a kierowca zgodził się nas zabrać. Kiedy jednak wsiedliśmy do środka, z niewyjaśnionych zupełnie przyczyn ten sam kierowca wyrzucił nas z pojazdu. A autobus odjechał w stronę Kazachstanu. I tak oto zostaliśmy sami na placu boju: wśród chińskich pograniczników, bezkresnych stepów i gór. Mundurowi oznajmili nam wkrótce, że zamykają granicę i że mamy spróbować następnego dnia. Na próbach przekroczenia tej granicy minęły nam kolejne dwa dni. W przerwach między kolejnymi utarczkami z celnikami zawieraliśmy bliskie znajomości z kierowcami TIR-ów i właścicielami pobliskiego baraku-gospody. W końcu udało się: byliśmy w Kazachstanie!

Znaleźliśmy się wkraju, gdzie można kupić zwykły chleb, mleko, twaróg czy żółty ser, a ludzie rozmawiają w swojsko brzmiącym języku. W przygranicznym miasteczku o nazwie Drużba poczuliśmy się więc jak w domu. Jednak to niewinne z pozoru miasteczko kryło w sobie mroczną tajemnicę. Przez kolejne trzy dni próbowaliśmy się bezskutecznie stamtąd wydostać i dotrzeć do Ałma Aty. Powód? Nie sprzedaje się tam biletów obcokrajowcom! Od rana kursowaliśmy na trasie: posterunek policji - dworzec kolejowy - kwatera. Wszyscy obiecywali nam pomóc i kazali wiecznie czekać. Na przeszkodzie stawały nam też siły przyrody. Gdy chcieliśmy skontaktować się z polskim konsulatem, okazało się, że wichura zerwała druty telefoniczne (wiało rzeczywiście pioruńsko, a temperatura oscylowała w okolicach zera - wszyscy zachorowaliśmy).

Rankiem trzeciego dnia po raz setny chyba zjawiliśmy się na dworcu i tym razem stanowczo i bezczelnie zażądaliśmy biletów. Finałowa akcja nabywania biletów trwała trzy godziny, uwikłała blisko 20 osób, dziesiątki telefonów i plik dziwacznych dokumentów. Czuliśmy się trochę jak bohaterowie Kafki. Znudzeni i nękani niezliczonymi kontrolami i rewizjami policyjnymi dotarliśmy szczęśliwie do Moskwy, zahaczając o polski konsulat w Ałma Acie, Aktiubińsk. Cały czas towarzyszyły nam zapierające dech w piersiach widoki: mozaiki stepów, potężnych rzek, jezior; nazwy tak dobrze znane z lekcji geografii: Syr-daria, Kuzył-Kum, Jezioro Aralskie, Morze Kaspijskie, Wołga. A przed nami ostatnie pociągi, ostatnie granice, ostatnie pieniądze…

Do zobaczenia w Poznaniu!

Wasza "Panda'2000":
Anna Grebieniow
Monika Krzyżniak
Kuba Palczyński
Hubert Niewiadowski

Ps. Gorąco dziękujemy naszym sponsorom i Wszystkim, którzy nam pomogli!