Resetuj i przejdź na stronę główną...

E-mail 8: Przystanek 5350 m n.p.m.!, 18 września 2000, 15:48

Witamy upalnie i serdecznie!

Nie odzywaliśmy się dosyć długo, bo porwał nas wir przygody, nagłego przemieszczania się i zwiedzania non-stop. Bywało, że brakowało nawet czasu na to, by się porządnie wyspać. A wydarzyło się wiele…

Ze starożytnego i owianego legendami miasta Xi'an zatłoczony do granic możliwości pociąg klasy hard-seat zaniósł nas do stolicy prowincji Sichuan - Chengdu. Początkowo miasto wywarło na nas niezbyt dobre wrażenie, ale po paru godzinach włóczenia się po handlowych dzielnicach, przesiąkniętych zapachem przypraw i sosu sojowego, zmieniliśmy zdanie. Miasto pozbawione turystycznego charakteru intryguje swoją autentycznością i ukazuje prawdziwe oblicze chińskiego miasta. Riksze, klaksony, mięso sprzedawane z gazet na ulicy, amulety z łap niedźwiedzia, stary Li pykający fajkę, umorusane dzieci grające w medzo i do tego nieopisany hałas wszelkiego pochodzenia.

Turystyczna odmienność Chengdu wynika z jego sąsiedztwa z pobliskim Tybetem. Aby zniechęcić turystów do odwiedzania Tybetu, tajna chińska policja zlikwidowała wszystkie tanie schroniska i hotele. Spaliśmy zatem w drogim, ale za to trzygwiazdkowym Grand Hotelu. Nie oznacza to jednak, że szczurek przemykający pod ścianą jest czymś niesamowitym…

Chengdu było kolejnym miejscem realizacji naukowych celów naszej wyprawy. Żelazny list od wicedyrektora poznańskiego zoo, pana R. Ratajszczaka, ułatwił nam wejście na zaplecze ogrodu zoologicznego. Warunki, w jakich żyją tam pandy i inne zwierzęta, pozostawiają wiele do życzenia. Betonowe małe cele, brud i posklejane od odchodów futra nie są najsympatyczniejszym widokiem. Szybko opuściliśmy to miejsce i pojechaliśmy do Ośrodka Hodowli i Rozrodu Pandy Wielkiej, położonego nieopodal miasta. Na mocy podobnych dokumentów dostaliśmy się do środka i zostaliśmy oprowadzeni po stacji. Przeszło to nasze oczekiwania. Po smutnych widokach w zoo tutaj zdawało się, że trafiliśmy do pandziego raju. Ścieżkami pomiędzy bambusami dochodzi się do wybiegów. Zwierzęta (32 szt.) mają bardzo dużo przestrzeni, widać, że tryskają zdrowiem, pojadając bambusy. Pozwolono nam nawet zajrzeć do inkubatora z sześciodniowym maleństwem. W tej chwili trwają prace nad budową dość pokaźnego szpitala dla pand.

Bus za 8 $ dowiózł nas do podtybetańskiej wioseczki Songpan, położonej na wysokości 2850 m n.p.m. Najatrakcyjniejsza forma zwiedzania tej okolicy to tzw. horse-trek, czyli smak przygody z końskiego grzbietu. Trasa wiodła poprzez urocze doliny, w których mieszka plemię Qiangow, blisko spokrewnione z Tybetańczykami. Dieta, jaką serwowali nam nasi przewodnicy, w większości składała się z ziemniaków i kapusty. Trudno w to uwierzyć, ale dzielne zwierzaki wwiozły nas na wysokość 5200 m n.p.m.! Potem z lekkimi zawrotami głowy doczłapaliśmy nad cudowne jeziorko, położone u stóp Lodowej Góry na 5350 m n.p.m. Przygoda trwała 4 dni i była całkowitym oderwaniem od podroży przez gwarne miasta Chin. Tam zaznaliśmy wytęsknionej dziczy, wędrując wąską ścieżyną pomiędzy górami. Adrenaliny też nie zabrakło, gdy ścieżka trawersowała stromym zboczem, a gliniaste i mokre podłoże nie było najpewniejszym oparciem dla końskich kopyt…

Udajemy się teraz dużymi susami w kierunku Laosu. W miarę możliwości będziemy informować o atrakcjach napotkanych po drodze.

Ściskamy, stęsknieni już nieco za normalnością i ruskimi pierogami!

PANDA 2000

Ania, Monika, Kuba. Łukasz, Hubert